14 maja 2013

IX eliminacja PMMS RC w Ścinawce Średniej



Na zawody organizowane przez ekipę z Dolnego Śląska wybierałem się już... Niestety zawsze wypadało coś ważniejszego. Teraz już po prostu musiało się udać. Cały tydzień przed zawodami podporządkowany był przygotowaniom do wyjazdu na majówkę, jednak po głowie chodziła ciągle myśl o sobotnim wyścigu. Było w tym trochę takich emocji, jakie czułem na początku mojej przygody z modelarstwem. W końcu jechałem w zupełnie nowe miejsce
, na zawody, które od dłuższego czasu cieszą się ogromnym uznaniem.

Wiedziałem, że oprócz mnie i Łukasza na zawody wybierał się również Artur i Wojtek. To tylko oznaczało, że będzie fajna walka o podium. Starałem się jednak nie poddawać zbytnio emocjom i traktować ten wyjazd jak przygodę i odpoczynek. Cóż.. niestety, a może "stety" wszystko zmieniło się w finałach. Pomimo dość dużej pewności siebie, jaką czułem po dobrej końcówce sezonu i wywalczeniu pole position, wszystko zaczęło się komplikować. Emocje wzięły górę, ręce zaczęły się trząść i drętwieć. Dodatkowo warunki na torze zmieniły się po eliminacjach jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Tył modelu zaczął trzymać się jak przyklejony i nie puszczał nawet pod koniec wyścigu, model zrobił się podsterowny i traciłem dziesiąte części sekundy na każdym ciaśniejszym zakręcie. Starałem się więc jechać agresywniej, szczególnie na szybkich szykanach i wyjściach z zakrętów. Niestety brakiem komfortu psychicznego, a wręcz "paraliżem" przegrałem pierwszy wyścig finałowy. Na łuku przed pętlą pomiarową najechałem delikatnie na grzybek. To wystarczyło, żeby przy dużej prędkości model stracił kontakt z torem i wyleciał w bandę. Uderzenie tyłem spowodowało spore szkody, o których rozmiarze dowiedziałem się dopiero po wyścigu. Z głośno pracującą zębatką przejechałem prawie cały bieg do końca, dopiero na ostatnim okrążeniu "skończyły" się zęby i model stanął. Rezultat minimalnego błędu - rozsypane łożysko tylnej osi, zniszczona zębatka, pęknięta tylna płyta pod silnikiem. Czas jaki miałem do kolejnego wyścigu wynosił niecałe 50 minut. Zaczynając naprawiać model od razu po przyjściu do stolika, skończyłem na 2 minuty przed kolejnym wyścigiem, zdążając jeszcze sprawdzić geometrię przedniego zawieszenia.



Drugi wyścig był równie emocjonujący, jednak całe skupienie, które poświeciłem na naprawę modelu, pozwoliło mi wyciszyć się i z trochę spokojniejszą głową ruszyłem do walki. Małe zmiany w smarowaniu przednich opon były niewystarczające i znów walczyłem ze sporą podsterownością. Na moje szczęście walka o drugie miejsce pomiędzy Łukaszem i Arturem pozwoliła mi z w miarę bezpieczną przewagą dojechać pierwszemu. 




Po wyścigu powtarzałem sobie pod nosem, że to tylko zabawa, przyjechałem zrelaksować się w pięknej okolicy, spotkać się i porozmawiać z Przyjaciółmi których już bardzo długo nie widziałem. Taaaak...walka była od samego początku, znów ja z do bólu poprawnie zachowującym się modelem i Łukasz z jak zwykle mocno nadsterownym. Na filmiku poniżej (wybaczcie, że nie cały, ale umarła bateria w aparacie) widać było, jak mocno musiałem (model pomarańczowy) starać się na początku biegu, gdzie Łukasz (model żółty) był zdecydowanie szybszy. Dopiero potem siły się nieco wyrównały, mój samochód zaczął jechać lepiej, podczas gdy jego nieco zwolnił ze względu na słabszą trakcję. Niestety w końcówce popełniłem błąd, który skrzętnie wykorzystał Łukasz i ostatecznie wygrał całe zawody. A było już tak blisko.



Oczywiście zabawa była przednia, dużo emocji, trochę za dużo nerwów, ale przede wszystkim świetnie się bawiłem. Doszedłem też do jednego banalnego wniosku - jeśli trakcja jest bardzo słaba i model zaczyna uślizgiwać się już po 3 minucie jazdy, należy smarować tylne opon absurdalnie długo przed wyścigiem. Dobrze też, żeby na feldze było trochę więcej pianki. Niestety nie do końca poradziłem sobie z przodem, zabrakło trochę odwagi w zmianach, jakich dokonywałem pomiędzy finałowymi biegami. Sś jednak kolejne doświadczenia.





A teraz trochę o tym, co działo się poza klasą E12. To, co oczywiście zrobiło na mnie wrażenie, to młodzież i ich rodzice. Ciągle pamiętam Rc Szkołę i przez pryzmat tych doświadczeń obserwowałem to, co się działo na i poza torem. Dzieciaki radziły sobie naprawdę dobrze. Oczywiście nie obyło się bez przejazdów przez bandy, kolizji i zepsutych modeli. Wszystko jednak było w ramach zdrowej rywalizacji. O tym, że jest to tylko i aż tyle, wie każdy rodzic i sędzia, który musi pilnować porządku na torze w takim wyścigu. A jeśli mowa o rodzicach, to wszyscy, których miałem okazję obserwować, spisywali się na piątkę z plusem. Panowie, oby tak dalej! Dużo spokoju, merytorycznych uwag, pozwalanie dzieciom na dobrą zabawę ... właśnie tak to działa najlepiej. Tutaj niestety jedna negatywna uwaga do Marka. Rzecz, którą nie tylko ja zauważyłem - sędzia nie może unosić się podczas wyścigu, zwłaszcza, jeśli jest to wyścig małych szkrabów, które bardzo źle przyjmują każdą krzykliwie wypowiadaną uwagę.





Poza tym dobry układ toru, równa wykładzina, niezłe bandy, trochę kąśliwe grzybki ;) Gościnne podejście (dziękuję za stoliki i krzesła), przyjazna, wręcz rodzinna atmosfera, genialny pomysł z Tombolą, a właściwie z osobliwymi nagrodami, jakie można było w niej wylosować. Mi trafił się koszyk piknikowy i flaszeczka napoju gazowanego :)





Chciałoby się tylko powiedzieć: dlaczego tak daleko? Jednak przepiękne widoki, atrakcje turystyczne i czyste górskie powietrze w pełni wynagradzają niespełna 5-godzinną podróż. Jeśli tylko możecie sobie zaplanować dwudniowy urlop przed lub po weekendzie, to gorąco polecam taki wypad. Naprawdę warto i pod względem wyścigów, i wypoczynku.










Pozdrawiam i dziękuję za wszystko, do zobaczenia we wrześniu we Wrocławiu na pierwszej eliminacji kolejnego sezonu!

Pstryku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz